
5 rzeczy, które zaskoczyły mnie podczas wakacyjnych podróży elektrykiem
5 rzeczy, które zaskoczyły mnie podczas wakacyjnych podróży elektrykiem – i o których nikt mi wcześniej nie powiedział.
Wyjeżdżając elektrykiem w pierwszą dłuższą podróż, człowiek czuje się trochę jak odkrywca. Niby wie, że wszystko działa, że są ładowarki, że inni już jechali. Ale gdzieś z tyłu głowy siedzi to “a co, jeśli…?”. Dziś, po tysiącach kilometrów, mogę powiedzieć: tak, podróże elektrykiem po Europie są nie tylko możliwe, ale zaskakująco… inne. Oto 5 rzeczy, które totalnie mnie zaskoczyły – i o których nikt mi wcześniej nie powiedział. A mam wielu kolegów, nazwijmy to po fachu…:)
Nie ładowałem wtedy, kiedy chciałem – tylko wtedy, kiedy musiałem. I to było zdrowe.
Z EV podróż układa się trochę inaczej. Nie dojeżdżasz do granicy z bólem pleców, zaciśniętymi zębami i bakiem na oparach. Auto “mówi”, że za 100 km trzeba się zatrzymać – i to robisz. Przerwy są regularne, zaplanowane i… zbawienne. Wysiadka, rozprostowanie nóg, kawa, toaleta. A przy okazji: ładowanie. Jedni będą narzekać, że to za często, inni twierdzić że to strata czasu. Jednak z doświadczenia wiem, że to pomaga w tym aby zdecydowanie zmniejszyć zmęczenie.
Wyszło na to, że jechałem wolniej, ale mądrzej. I do celu docierałem mniej zmęczony niż kiedykolwiek.
Włochy zaskoczyły mnie bardziej niż Norwegia
Norwegia? Oczywista oczywistość. Ale prawdziwym zaskoczeniem były… Włochy. Kraj stereotypowo kojarzony z espresso, Fiacikami i chaosem. A tu: ładowarki Enel X, free to X, BeCharge, i wiele innych dosłownie wszędzie, aplikacje działają, mnóstwo punktów AC i DC, nawet na południu. Choć tam jest ich zdecydowanie mniej.
I wiecie co? Często ładowałem się… przy restauracjach. Zamiast marnować czas na postój, robiłem sobie pizzę i Prosecco (to piła żonka:), ja coś bez dodatku procentów. To się nazywa efektywność włoskiego stylu. Ma być relaksacyjnie ale z głową. Tak żeby, jak to się u nas mówi: Wilk był syty i owca cała. To sedno włoskiego podejścia.
Najlepsze ładowarki, to nie te najszybsze
Kiedyś myślałem, że 300 kW to święty Graal. A dziś? Dajcie mi stację 50 kW w cieniu, z dobrą kawą, łazienką i zielenią dookoła. I jeszcze jak jest Wi-Fi – to już w ogóle wakacje all inclusive. Posiedzę, odpocznę, popracuję w cieniu drzew. Będę się rozkoszował chwilą, piękną pogodą i tym, że po prostu mogę się zatrzymać na chwilę i bez stresu posiedzieć. W końcu aby pojechać dalej auto musi wciągnąć nieco elektronów.
Zorientowałem się, że komfort ładowania ma dla mnie większe znaczenie niż oszczędność 12 minut. Zwłaszcza kiedy podróżuję z rodziną.
Zasięg? Po drugim dniu przestałem w ogóle o nim myśleć
Pamiętam pierwszy dzień – co 10 minut patrzyłem na licznik zasięgu. Po drugim czy trzecim przystanku przestałem. Po prostu zaufałem systemowi. Wiedziałem, że dojadę, wiedziałem, że będzie ładowarka. I tak było. Od tamtej pory minęły lata świetlne. Jednak dziś jest jeszcze łatwiej i właściwie bez stresu, nawet najmniejszego. Te słowa piszę do Was z chorwackiego wybrzeża. Auto ładuje się w hotelu za free. A jutro ruszymy z powrotem szlakiem Chorwacji, Węgier, Austrii, Czech prościutko do Polski. Ok, może nieco na około, ale my tak właśnie lubimy. Podróżować ale tak aby zobaczyć jak najwięcej.
W praktyce EV przestaje być “samochodem elektrycznym” – staje się po prostu samochodem. I to takim, który nauczył mnie mniej się spinać.
Ludzie częściej ze mną rozmawiają
To coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Pod ładowarkami zagadywali mnie inni kierowcy, ciekawi jak mi się jeździ EV. Były pytania, podpowiedzi, wymiany aplikacji i ogólnej wiedzy na temat aut na prąd. Był nawet jeden Włoch, który zaprosił mnie na espresso, bo… “też ma elektryka, ale jeszcze się boi wyjechać z Toskanii”. No i chętnie by pogadał na tematy EV. Niestety kiedy jedziemy zawsze robimy to według założonego planu. Co nie pozwala nam na skorzystanie z tak miłych zaproszeń. Cóż… może kiedyś, kiedy zwolnimy jeszcze bardziej i przestaniemy planować. Kto wie?
Podróż EV to bardziej społeczna podróż. I to jest piękne.
Podsumowując – elektrykiem się nie jedzie. Elektrykiem się podróżuje.


Trafiają się totalne niespodzianki, jak ta. Stacja Orlen, położona na totalnej węgierskiej prowincji. Maja tu niezłe kanapki. Świeże i smakowite. Hot-dogów … brak:)
To nie jest zwykły środek transportu. To sposób bycia w drodze. Z przerwami, z planem, z odrobiną nieprzewidywalności, ale też z ogromem satysfakcji. I z poczuciem, że robię coś lepiej – nie tylko dla siebie, ale też dla środowiska. Dla mnie nie ekologia jest słowem kluczem, w tej całej elektromobilnej zabawie. To coś innego, coś co nazywa się jazdą bez emisyjną. To fakt z którym trudno dyskutować. A samo poczucie, że jadę przez Europę samochodem, który nie ma rur wydechowych i nic z niego nie „dymi” jest już wystarczającą nagrodą. Nie tylko dla mnie, ale i dla innych. Szczególnie tych mieszkających w dużych miastach.
A jeśli ktoś zapyta mnie: “Czy naprawdę da się pojechać elektrykiem na wakacje?” – odpowiem: nie tylko się da. Ale koniecznie trzeba to zrobić…